I co dalej?

O mnie

Mam 34 lata, jestem rozwódką, partnerką i mamą.

Prócz tego jestem też terapeutą, pracuję z niepełnosprawnymi. Problemy chorych dzieci, wad genetycznych i poronień to moja codzienność, która dotknęła również mnie. 

O czym jest ten blog?

Chciałabym aby ten blog stał się wsparciem dla każdej Mamy, która straciła swoje maleństwo. Nie znajdziecie tu interpretacji swoich wyników, nie znajdziecie tu złotej odpowiedzi na pytanie: co dalej? 

Tu każda będzie doceniona, zrozumiana i szanowana. Będziecie mogły przeczytać tu o moich doświadczeniach, ale i o doświadczeniach innych mam, nie tylko po poronieniu, ale i o trudnych ciążach. 

Moja filozofia

Mama: 

3 dzieci: 2 zdrowych, mających się świetnie córek (17 i 10 lat) i synek - Aniołek - stracony w 17tc.

Esencjalistka:

W natłoku codziennych obowiązków zdarza mi się zatrzymać i zastanawiać się, czy moje siły przeznaczam na odpowiednie działanie.

Codziennie udowadniam sobie i innym, że wszystko jest możliwe. Staram się inspirować, zachęcać, uczyć planować, zarządzać sobą w czasie i produktywności, jako drogi do prostoty i szczęścia. Próbuje wychowywać swoje dzieci na szczęśliwsze, wolniejsze, bardziej świadome i niezależne niż ja.

 

Kryzys

Ostatnio rozmawiałam z Kasią, która napisała do mnie z pytaniem, które zdaje sobie każda z nas: jak dalej sobie radzisz? Nie myślisz, nie analizujesz? Jak można tak na chłodno podejść do takiego tematu, jakim jest strata?

Dało mi to do myślenia. Szybko w sumie poradziłam sobie fizyczni i psychicznie z powrotem do normalności. Nie jestem typem człowieka, który użala się nad sobą. Każde zakończenie traktuje jak nowy początek i od zawsze uważam, że nic w naszym życiu nie dzieje się bez przyczyny. Moją stratę potraktowałam jako dużą lekcję pokory. 

Mam dwie córki, więc myślałam: kolejna ciąża? Pff.. a co tam, przecież ciąża to nie choroba. Pisałam już o tym, jak dużo mi miała ta ciąża zmienić w życiu, niekoniecznie na dobre (tak wtedy myślałam). Przed ciążą niespecjalnie dbałam o siebie. Brak jakichkolwiek badań, poza okresowymi w pracy, bagatelizowanie różnych objawów, nieregularne, często niezdrowe posiłki, praca bez dnia przerwy na regenerację... No troszkę się zaniedbałam, przyznaje się się. Jednak jakby się tak zastanowić to ile z nas tak przynajmniej raz w roku robi sobie kompletny przegląd? Nie myślę tu o tych starających się o dziecko, ale tak ogólnie, dla samej siebie? 

Ja z domu nie miałam wzoru dbania o siebie. Mama moja u lekarza rodzinnego ma czystą kartę. Nigdy nie chodziła do lekarza ze sobą, z nami też nie wyrywała się. Zawsze najpierw leczyła nas domowymi sposobami, które często dawały radę. Jedyny lek jak przyjmowała i to bardzo rzadko to paracetamol na ból głowy. Wynikało to też z tego, że ona nigdy nie miała problemów zdrowotnych. Dzieci miała późno (i to chyba jej jedyny kontakt z ginekologiem), zęby miała bardzo słabe, już po 40tce zdecydowała się na sztuczną szczękę, żeby wyglądało estetycznie. Tato zaczął bardziej pilnować się z lekarzami po zawale, bo wcześniej też nie widział potrzeby.. Ktoś powie inne życie było, zdrowsze, itp. No nie wiem.. Fakt, że zawsze w domu był obiad. Mama starała się by był różnorodny, ale mając w domu dzieci niejadki to najczęstrzym obiadem były kotlety z piersi z kurczaka, z ogromna ilością panierki, smażone na oleju.. Nigdy rodzice nie zmuszali do jedzenia surówek, a i one.. ogórki kiszone, ćwikła, mizeria (oczywiście ze śmietaną) no dla odmiany czasem sałata.. Także jak widzicie nie miałam dobrych wzorców, co do badania siebie i dbania o siebie.

Czy nie myślę? Oczywiście, że myślę. Mam chwile, kiedy siedzę i myślę. Zastanawiam się, jakby to było. Jednak częściej te myśli idą w stronę: jak to będzie? Teraz zrobiłam przegląd całego organizmu po całości. Zaczęłam szukać dobrych lekarzy, którzy są otwarci. Uczę się z nimi rozmawiać, być otwartą, przyjmować rady i stosować się do nich. Staram się mieć otwartą głowę, żyć moim życiem i brać z niego jak najwięcej. Myślę, że życie to pasmo radości, ale i wielu zmartwień, przeciwności. Nie raz jeszcze spadnę na dno. Z tym, że ja na moim dnie ustawiłam trampolinę, każde niepowodzenie powoduje, że odbijam się silniejsza i mądrzejsza. Mam tam też poduchy i wielką, ciepłą kołdrę, czasem tam się na chwilę zakopię, by odpocząć, popłakać i odbudować się.

Podejście na chłodno, daje możliwość szerszej perspektywy. Działając w stresie podejmujemy decyzje pod wpływem emocji, nie zawsze one dobrze nam doradzają. Zdradzę wam sekret: jestem choleryczką! Bardzo dużo pracy kosztuje mnie panowanie nad emocjami i podchodzenie na chłodno do wielu spraw. Najczęściej u mnie jest akcja - reakcja. Nie ma miejsca na zastanowienie się, spokojną rozmowę. Wybucham jak wulkan i zalewam swoją lawą wszystko wokół mnie, a potem zbieram te zgliszcza licząc, że da się to naprawić. Staram się emocji nie zatrzymywać w sobie, nie udawać, że jest dobrze, jak nie jest. Jednak staram się rozmawiać. Często podczas rozmowy płaczę. Ten płacz nie zawsze jest smutny, czasem płaczę z radości, czasem z bezradności, czasem z przeogromnego bólu. 

Pamiętajcie:

Nie ma złych emocji!

Dajcie sobie czas i pozwólcie na rozmowy. Jeśli nie chcecie z bliskimi to zapraszam do kontaktu. Kasia się odważyła i mam nadzieję, że relacja między nami pozostanie. 

Terapia?

Wiele razy spotykam się z historiami, które na pierwszy rzut oka są ok. Wiecie: poroniłam, pozbierałam się, mam dziecko w domu, mam na czym skupić uwagę. Jednak przekierowanie uwagi na inny temat, kompletnie nie jest równoważne z przepracowaniem straty. 

Ostatnio czytałam o historii kobiety, która straciła dziecko, ale ma w domu maluszka. Nie potrafi sobie poradzić, unika ludzi, niemowlaków, kobiet w ciąży.. I jak słyszę rady typu: umów się jak najszybciej do psychiatry to robi mi się gorąco. 

Znacie powiedzenie: "żaden wariat nie przyzna się, że jest wariatem"? To samo dotyczy alkoholików, narkomanów i traum. Ludzie wypierają swój problem, alkoholik pije, bo wydaje mu się, że tak lepiej, a potem już nie umie inaczej z łóżka wstać, narkoman zaczyna z ciekawości, ze strachu, ze smutku, z żalu.. to pozwala mu na chwilę zapomnieć i mniej przeżywać swój świat, a jak trzeźwieje codzienność dobija go jeszcze mocniej i bierze jeszcze więcej. Tak samo jest z traumą. Nieprzepracowana trauma wraca ja bumerang. My po poronieniu doświadczamy ogromnej straty jaką jest śmierć dziecka. Nie ma na świecie nic gorszego jak śmierć własnego dziecka. Nie ma na świecie słów pocieszenia, które podniosą nas na duchu. Nie ma, one nie istnieją. 

Dlatego, gdy będąc jeszcze w szpitalu słyszałam słowa: tak mi przykro, nie martw się - młoda jesteś, będziesz jeszcze mieć dzieci itp to szlag mnie trafiał. Może i będę mieć dzieci, a pewnie, bo bardzo tego chcę, ale to nie zmienia faktu, że kolejne dziecko nie zastąpi tego. Nie da się zapomnieć tego, że byłam w ciąży, że to dziecko istniało we mnie. Przez 17 tygodni miałam 2 serca, 2 pary rąk, 2 pary nóg, że było nas dwoje i nagle zostałam sama. Nie da się z niczym porównać pustki jaka zostaje w nas po poronieniu. 

Dziękuję Bogu za moich bliskich, za ludzi, z którymi pracuje, którzy bili przy mnie i jedyne co mówili to: jestem, jak będziesz potrzebować rozmowy, przytulenia, czy milczenia razem - to jestem. 

Ból wraca. Sama długo nie mogłam patrzeć na kobiety w ciąży, pałałam szczerą nienawiścią, zadając sobie pytanie: dlaczego jej dziecko żyje, a moje nie?! Szukałam winy, myśląc, że to mi pomoże. Nie pomogło. Ja tylko ryczałam w poduszkę, nikt nie wiedział jak do mnie podejść, żeby mnie nie urazić. Moje dziecko bało się do mnie podejść, bo moje reakcje były nieprzewidywalne, zimne, obojętne. 

Jak sobie poradziłam?

Płakałam.. Czułam, że muszę wywalić z siebie ten cały ból. Mój partner chciał mi pomóc, dosłownie na głowie stawał by mi pomóc, a ja nie wiedziałam, jak niby on ma mi pomóc. Mi zmarło dziecko, Mnie bolało serce, Ja przez to przeszłam.. aż wiecie, co do mnie dotarło.. Rycząc kolejny raz w poduszkę, kiedy to na chwilę wyszedł z domu, uświadomiłam sobie, że nie Mi zmarło dziecko, ale Nam, nie Mnie bolało Serce, ale Nas, nie Ja przez to przeszłam - My przez to przeszliśmy. Nie Ja.. 

Pomyślałam, ja się nad sobą użalam, nad swoim nieszczęściem, obwiniam siebie, lekarzy... A kto przytulił Jego, kto jemu powiedział: jestem dla Ciebie? 

Nie jestem z osób mówiących o swoich uczuciach, bardzo mi trudno. Wzięłam do ręki telefon i napisałam do niego. Napisałam o moim bólu, żalu, o tym jak kompletnie sobie nie radzę. Jednak napisałam też coś bardzo ważnego, coś co poskładało mnie w całość. Bądź przy mnie. 

Tego wieczora długo razem płakaliśmy. Nie rozmawiając, nic nie mówiąc, bo nie było słów, które by nas pocieszyły na wzajem. Jednak od tego momentu byliśmy w tym razem. 

Dziś już nie boli mnie kobieta w ciąży, czy z maleńkim niemowlakiem w wózku. Wierzę, że i my tego doczekamy i nasz Aniołek wróci do nas, bo przecież on nie odszedł, tylko zmienił datę przyjścia na świat ;)

I co dalej?

I co dalej? To pytanie mnie prześladowało. Byłam przerażona. Te wiadomości: tak mi przykro, jestem z Tobą, wiem co czujesz, jak to się mogło stać, a co było przyczyną...

Nikt mnie nie rozumiał, nikt nie mógł mi pomóc. Zamykałam się w sobie. Mój Partner wszystko ogarniał. Zajmował się dziewczynami i mną. Ogarniał szkoły, lekcje, zakupy, obiady. A ja leżałam całymi dniami załamana MOIM NIESZCZĘŚCIEM.  Jak zawsze udawałam twardą, że mnie to nie ruszyło. Zaraz wstałam na nogi, chciałam wszystko wziąć na siebie. Chciałam sama ogarniać Akt urodzenia, sama ogarnąć skrócony macierzyński. Stałam twardo na nogach. 

W pracy otrzymałam mega wsparcie. Kierowniczka zapewniła, że zawsze jak będę potrzebować Oni są, nawet jak będę potrzebować "napić się kawy" to jestem. Byłam twarda, nie płakałam, stałam jak skała.. pękłam w domu.. kiedy mój Partner wyszedł pogadać z kolegami, dziewczynki sapały u mojej mamy, a ja byłam sama.. mojego Aniołka też ze mną już nie było.. 

Nie umiałam powiedzieć jak mi źle, jak mnie boli, jak cierpię. 

W końcu stwierdziłam, że napiszę. I tak też zrobiłam. Napisałam o moich uczuciach, napisałam o moim niewyobrażalnym bólu, o tym, że to ZABIJA mnie od środka. Mój Partner był w szoku, bo przecież co rano szłam pod prysznic, układałam włosy, robiłam makijaż, zajmowałam się Komunią, organizacją, potwierdzaniem gości, menu, wybierałam ubrania, układałam sukienki itp.. Właśnie dowiedział się, jak bardzo rozsypana jestem w środku, jak bardzo nie radzę sobie ze wszystkim co się stało, jak bardzo czuję się winna.

Stał się kompletnie nieświadomie najlepszym terapeutą jakiego mogłam sobie wymarzyć. 

Dzięki niemu wróciłam do szkoły, okazało się, że moje Dziewczynki to najcudowniejsze terapeutki, jakie mogłam wymarzyć. Poczułam się silna i pewna siebie. Odrodziłam się jak feniks. 

Dzięki Fundacji Tęczowy Kocyk mam swojego Aniołka w postaci pięknego Słonika, który jest ze mną. 

Dołączyłam do grupy kobiet, które przeżyły to co ja i tak zrodziła się myśl, że powinien powstać ten blog. Chcę tu służyć radą i wsparciem. Chcę być ramieniem, radą, przyjaciółką. 

Zapraszam Was, do mojego świata, który jest tak podobny do świata wielu z Was. 

Styczeń 2024

No i mam! Poukładane życie. Pracuję na dwa etaty. Pracuję z niepełnosprawnymi dziećmi i wykładam w szkole policealnej. Wszystko w należytym porządku. 

Mam dwie, duże córki, mężczyznę, który jest ze mną mimo różnych pagórków. Biologiczny tatuś dziewczyn kompletnie nie utrzymuje żadnych kontaktów, nie mąci, nie miesza. Fantastycznie! Oddycham pełną piersią i mówię: Mam wszystko to o czym marzyłam. 

Do czasu.. Zauważyłam, że w moim organizmie zachodzi dużo zmian. Zaczęłam czuć zapachy, na które wcześniej nie zwracałam uwagi, czasem zakręciło mi się w głowie, robiło mi się duszno.. Bardzo skrupulatnie pilnowałam kalendarzyka, sprawdzam.. nie no niemożliwe.. jestem za stara na dziecko.. 

Pierwszy test: 2 kreski.

Drugi test: 2 kreski.

Trzeci test: 2 kreski.

Kurwa! Niemożliwe. Nie chce więcej dzieci. Nie planowaliśmy więcej dzieci. Oboje nie chcieliśmy. Wystarczały nam moje dwie, aż nadto. Nie chciałam niszczyć swojego życia, które w końcu było takie, o jakim zawsze marzyłam. 

Z płaczem przyszłam do mojego Partnera, liczyłam, że podzieli mojego obawy, spodziewałam się, że też nie będzie zadowolony. Ale nie! On wręcz był szczęśliwy, że tak się stało. Ok nie planowaliśmy, ale jest, będzie kolejne "szczęście". Ja nie podzielałam jego radości. Wiedziałam, że to dziecko spowoduje, że wszystko, o co tak długo się starałam przepadnie, że będę musiała budować wszystko od nowa. Nie chciałam tego, nie chciałam tego dziecka. 

Na wszystkie badania chodziliśmy razem. On się cieszył, a ja coraz bardziej zatracałam się w moim nieszczęściu. Na początku 13tc byłam umówiona na padania prenatalne. Przerażało mnie co może wyjść, wiedziałam, że im starsza kobieta tym więcej możliwości urodzenia chorego dziecka, wad rozwojowy itp. Byłam przygotowana na najgorsze, ale nie... Moje dziecko miało się fantastycznie. Było zdrowe i rosło jak na drożdżach. Niestety mniej więcej w tym czasie okazało się, że mam cukrzyce ciążową, a moja tarczyca szaleje, ponadto miałam podwyższone CRP.. ale z dzieckiem było ok.

To był moment, w którym powiedziałam, dobra na następnej wizycie biorę zwolnienie, zajmę się tą ciążą, sobą.. zaczęłam cieszyć się z nowego członka rodziny. Zaczęłam szukać pozytywów. Uśmiechałam się na widok rosnącego brzucha. Wybraliśmy imiona, wózek który kupimy, łóżeczko, mieliśmy zaplanowany remont. 

Tak - byłam gotowa na dziecko. 

Kolejna wizyta - 17tc. 

I wyrok - serce nie bije, skierowanie na szpital.. martwy płód od około 3 tygodni, zagrożenie sepsą...

Teraz, teraz kiedy pokochałam, kiedy chciałam.. 

To moja wina! Przecież nie chciałam go, było mi dobrze bez niego, a dziecko niszczyło wszystko na co tak ciężko pracowałam! Mam co chciałam!

TO były myśli, które mi towarzyszyły całą noc, cały poranek. Rano bez emocji wstałam, spakowałam się do szpitala i pojechałam na izbę przyjęć. Mimowolnie płakałam, nie byłam w stanie podawać danych, wszystkim zajął się mój Partner. Kolejne badania, zgody, broszury, tabletki.. i samo się podziało. Poród.. Syn.. Narkoza.. Zabieg..

Koniec

Nie było już nic. Byłam już PUSTA.

24 kwietnia

 

 

To co czuję

Decyzja o tym, że chcę być terapeutą rodziła się we mnie od wielu lat, ale kompletnie nie wiedziałam, jak się do tego zabrać. Pewnego dnia wpadła mi ręce ulotka szkoły policealnej. Poszłam tam..

I niespodzianka! W sekretariacie pracowała dziewczyna, z którą robiłam szkołę średnią. Krok po kroku wyjaśniła mi na czym polega nauka, jak to tu wygląda.. No i się zapisałam!

To był nowy rozdział mojego życia. 

TERAPEUTA ZAJĘCIOWY Z ARTETERAPIĄ

Czego o mnie jeszcze nie wiecie? Mam swoją cichą pasję :) Szydełko. Od dziecka bawiłam się szydełkiem, robiłam sukienki, kapelusze, zabawki, opaski, serwetki, koszyczki, bombki.. wszystko! Po za tym, mam coś z duszy artysty, zdarzało mi się pisać wiersze, malować obraz itp. Po za tym w szkole byłam Współorganizatorem Olimpiad Specjalnych, byłam wolontariuszem w szkole specjalnej i w fundacji u mnie w mieście. Jeździłam do rówieśniczki z mojej szkoły, która była niepełnosprawna z powodu wypadku, któremu ulegała wracając z rekolekcji. Więc terapeuta zajęciowy z elementami arteterapii to było dla mnie to, co łączyło wszystko czym żyłam. 

Uwielbiałam zajęcia w szkole, choć było ciężko. Dużo materiału i bardzo mało czasu. Nauka odbywała się przez 4 semestry, w każdy weekend. Uczyłam się w małej grupie, ale z fantastycznymi dziewczynami. Byłyśmy ze sobą blisko i te weekendowe spotkania to nie była tylko nauka, ale też terapia. 

Udało się, na trzecim semestrze dostałam pracę w Ośrodku Rehabilitacji Dzieci Niepełnosprawnych. Więc zaczęłam spełniać marzenia, które jeszcze niedawno były dla mnie nieosiągalne. 

Ukończyłam szkołę z wysokim wynikiem i jestem szczęśliwa nie tylko dlatego, że ukończyłam szkołę. W trakcie jej robienia poznałam mojego Partnera. Cudownego, troskliwego faceta, który akceptował mnie, moje dziewczyny i chciał z nami iść przez nasz pokręcony świat. 

 

Koniec.. nowym początkiem

Mając 16 lat zakochałam się na zabój. Mój ówczesny Chłopak był dla mnie ideałem! Przystojny, niezależny, pewny siebie. Ja jako głupiutka nastolatka poszłam w to. Choć łatwo nie było..

Jak wspominam początki naszej znajomości, to oboje nie byliśmy kompletnie sobą zainteresowani. On metal, ja Barbie.. Jemu podobała się moja przyjaciółka, a ja wzdychałam do innego. Przypadkiem zaczęliśmy wymieniać się smsami, okazało się, że jest inteligentny, zabawny, troskliwy.. umówiliśmy się po raz pierwszy. 

Stałam i czekałam na niego jak głupia pod szkołą, bo tam się umówiliśmy, a on nie przyszedł. Próbowałam dzwonić - nie odbierał.. Wytłumaczył mi się, wybaczyłam, ale długo nie dałam się nigdzie zaprosić, aż do dnia kiedy zapytał: chcesz iść ze mną do kina?

Siedząc z koleżankami w moim maleńkim pokoju, który dzieliłam z siostrą byłam w totalnym szoku. Bezczelny typ, już raz mnie wystawił, drugi raz się nie dam. Odpisałam pytająco: to zależy czy do kina, czy na film? 

Jak się okazało ja szłam na film, on chyba jednak miał nadzieje na wyjście do kina. Cały seans mi przeszkadzał, łapał mnie za rękę, za kolano, chciał mnie pocałować, a mnie to totalnie denerwowało, bo ja bardzo chciałam zobaczyć ten film. Poza tym, ten facet kompletnie mnie nie pociągał. Miał długie włosy - masarka, ubierał się okropnie, wszędzie czachy i krew, kompletnie nie mój styl. Ja lubiłam się ładnie pomalować, zrobić fryzurkę, założyć obcasy, mini.. Gdy później szliśmy na spacer, miałam opory by iść z nim za rękę.. kurcze no powiedzmy to sobie szczerze: wstydziłam się go..

Jednak ciągnęło mnie do niego, bardzo.. Do tego stopnia, że dałam się porwać temu wszystkiemu. Powoli budowaliśmy tą relację i bardzo szybko przechodziliśmy na kolejne levele w związku. Cieszyliśmy się sobą, poznawaliśmy siebie nawzajem, ale i poznawaliśmy życie. Oboje byliśmy swoimi pierwszymi partnerami sexualnymi, więc żadne z nas nie miało porównania, czy jest dobrze, czy źle, ale nam się podobało. Do czasu..

CIĄŻA

Miałam 17 lat. Plany na życie. Dokładnie wiedziałam, co chcę w życiu robić i jak ma wyglądać moje życie! Starałam się, uczyłam.. nagle BUM.. 

Bałam się, co będzie. Bałam się, że zmarnowałam sobie życie, że już nic dobrego mnie nie czeka. Jednak dostałam to, czego potrzebuje każda młoda kobieta w takiej sytuacji. Moja mama bardzo mocno mnie wspierała, była cały czas przy mnie i chodziła na każde jedno badanie ze mną. Mój chłopak zachował się bardzo dojrzale i odpowiedzialnie. Rozpoczął pracę, wziął mnie do siebie, oświadczył się i poszło.. 

Nie była to lekka ciąża. Wymiotowałam połowę czasu, a drugą połowę jadłam Nutellę i umierałam z bólu. Co chwila leciałam na szpital z okropnymi bólami, urodziłam córkę w 37tygodniu, nie dało się dłużej. 

Wydawało mi się, że złapałam Pana Boga za nogi! Mam męża, córkę, jestem młoda. Mama mnie wspiera, pomaga. Czułam się szczęśliwa i kochana. 

Nie brakowało oczywiście ciężkich chwil, byliśmy młodzi, nieporadni. Chcieliśmy mieć trochę młodości, ale też cieszyliśmy się z naszej rodziny. Szczerze Wam powiem, troszkę się pogubiłam w tym SZCZĘŚCIU. Mój mąż z jednej strony chciał żebym szła do pracy, ale nie mogłam mieć lepszej od niego. Co chwila słyszałam, że on jest głową rodziny i to on ma ją utrzymać, a ja mam ogarniać dziecko i dom. Ale ja chciałam więcej.. Chciałam skończyć szkołę średnią, ale on ciągle mi powtarzał, że niepotrzebna mi szkoła, kiedy jednak zdecydowałam się ją robić - on był wiecznie wściekły i cholernie zazdrosny. Według niego nie szłam do szkoły się uczyć, ale podrywać chłopaków.. Mimo wszystko skończyłam szkołę, dostałam staż w szkole podstawowej w moim mieście. To było dla mnie takie rozwijające, takie pasjonujące. 

ROZCZAROWANIE 

Niestety miałam wrażenie, że mój mąż mnie w ogóle w tym nie wspierał. Praca w szkole, z małymi dzieciakami jest szalenie męcząca. Wracałam po 17tej, zmęczona, a on organizował spotkania ze znajomymi. Jedno mocno zapadło mi w pamięć. Zaprosił swojego kolegę z dziewczyną, która ewidentnie wpadła mu w oko.. Troszkę wypił i zaczęły się komplementy, chamski podryw.. To był pierwszy znak ostrzegawczy. 

Nie ukrywam, że to spowodowało nie mały kryzys między nami. Ja odsunęłam się od niego, on ode mnie. Robił mi awantury o rodzinne spotkania, o to, że na ślubie mojej siostry jej mąż objął mnie ramieniem do zdjęcia.. Byliśmy obok siebie, ale nie razem. Widziałam smsy od "Magdy", na pytania kto to - odpowiadał, że kadrowa - nagle miała milion spraw do niego. 

Zdecydowaliśmy, że teraz świadomie będziemy mieć kolejne dziecko. Zrobiłam badania, i niecały miesiąc później - 2 kreski na teście. Ucieszyłam się, naprawdę myślałam, że dziecko może nas do siebie zbliżyć. Nic bardziej mylnego. 

Miałam 24 lata, córkę w pierwszej klasie podstawowej i ciążę. Na szczęście ta była dla mnie łaskawsza. Nie wymiotowałam, nie miałam zachcianek. Natomiast czułam się szalenie samotna. Mój mąż pracował, a ja według jego ideologii miałam ogarnąć wszystko. Wiec rano wstawałam, ogarniałam córkę do szkoły, jego do pracy, szłam ją zaprowadzić, na powrocie zakupy, ogarniałam obiad, leciałam po nią do szkoły, kończyłam obiad bo na 15:15 miał być gotowy. Między czasie, sprzątanie, pranie i inne, bo mój mąż jak wracał z pracy to był przecież zmęczony i nie miał czasu na spacer ze mną, na rozmowę, co u mnie jak tam itp. Były dwie aktywności, na które miał siłę i czas: gry i wyjścia "z kumplami". 

Ja zmagałam się z ciążą, badaniami, lekarzami, wątpliwościami zupełnie sama, bo jak chciałam pogadać to nie było "znowu marudzę".

Gdy malutka miała 7 miesięcy usłyszałam, że mój mąż się wyprowadza bo się ZAKOCHAŁ. 

Mój świat się zawalił.. Nie miałam nic.. Nie pracowałam, skończyłam tylko szkołę średnią, miałam 2 dzieci.. i męża, który się zakochał, szkoda, że nie we mnie...

To był pierwszy moment, kiedy w moim życiu dotknęłam dna. 

Zaczęła się wojna, straszył, że zabierze mi dzieci, nie wysyłał mi pieniędzy.. Mocno stanęłam na nogi, poszłam do pracy. Okazało się, że mogę ogarnąć dwoje dzieci i pracę i znajomych. Zrozumiałam, że nie jestem sama, że mam ludzki, którzy mnie kochają! 

Pierwsza sprawa w sądzie to był cyrk. Nie otrzymaliśmy rozwodu, ponieważ sędzia stwierdził, że skoro teraz mój mąż nie utrzymuje kontaktów z dziećmi, to po rozwodzie nie będzie szans by miał jakiekolwiek kontakty z dziećmi. 

Druga sprawa, zakończona sukcesem. Rozwód, alimenty i tyle go widziałam i ja i dzieci.. 

A moje życie dopiero się zaczynało...

Chcesz podzielić się swoją historią? Chcesz porozmawiać? Napisz do mnie.

Twój email:
Treść wiadomości:
Wyślij
Wyślij
Formularz został wysłany — dziękujemy.
Proszę wypełnić wszystkie wymagane pola!


​​​​​​​

​​​​​​​

Strona www stworzona w kreatorze WebWave.

Podpowiedź:

Możesz usunąć tę informację włączając Plan Premium

Ta strona została stworzona za darmo w WebWave.
Ty też możesz stworzyć swoją darmową stronę www bez kodowania.